O książce wiele miesięcy temu przeczytanej…
O tej książce, „Najszczęśliwsze dzieci na świecie, czyli wychowanie po holendersku”, wspominałam Ci już bardzo, bardzo dawno temu. Czytałam ją krótko po tym, jak się ukazała, co zbiegło się z falą innych pozycji książkowych dotyczących szczęśliwych narodów (jak np. Hygge, Lagom i inne). Napisanie tej recenzji planowane było również w tamtym okresie, ale w natłoku innych działań, odwlekło się w czasie. Ten czas nastał teraz. Jeśli jednak oczekujesz streszczenia książki – rozczarujesz się, nie wyręczę Cię w lekturze. Przedstawię za to moją ocenę i powiem Ci, czy według mnie warto. Wybór ostatecznie i tak należy do Ciebie. Zapraszam.
Najszczęśliwsze dzieci na świecie, czyli wychowanie po holendersku – poradnik?
W powyższym paragrafie wspominam o zalewie poradników szczęścia. Nie od dziś wiadomo, że narody skandynawskie, oraz Holendrów właśnie, uważa się na najszczęśliwsze narody na świecie. Rozmaite poradniki, które ja nazwałabym raczej „wyjaśniaczami” (zaraz wyjaśnię dlaczego), opisują modele społeczeństwa, które wychowują obywateli zadowolonych z życia, spełnionych prywatnie oraz zawodowo. Społeczeństwa spokojne, o niskim indeksie stresu. I dobrze, warto poznać modele, które gdzieś na świecie się sprawdzają i wypuszczają do społeczeństwa z grubsza szczęśliwe jednostki.
Zanim przejdę do mojej oceny samej książki, chcę odnieść się do pojęcia „wyjaśniaczy”, którego użyłam przed chwilą. Jeśli zdarzyło Ci się przeglądać inne recenzje tej lub innych książek o szczęściu, być może wpadły Ci w oko określenia „poradnik”. To podstawowy błąd w nastawieniu do tego typu książek. Ich zadaniem nie jest wcale radzić Ci jak wychowywać dzieci, co gotować na niedzielny obiad, czy jak traktować seks niepełnoletnich. Te książki jedynie opisują – wyjaśniają (stąd wyjaśniacze) – to, co dzieje się w pewnych społeczeństwach, gdzie dane normy zachowań są ugruntowane, zakorzenione i praktykowane od lat. Są po prostu normalne. Nie oznacza to przecież, że sprawdzą się w Twoim, być może z goła odmiennym modelu społecznym, prawda?
Najszczęśliwsze dzieci na świecie, czyli wychowanie po holendersku – studium (jednego) społeczeństwa
„Najszczęśliwsze dzieci na świecie, czyli wychowanie po holendersku” jest dość ciekawie skomponowaną pozycją. Napisana jest przez dwie autorki, Rinę Mae Acosta orazs Michele Hutchison, które pochodząc z silnie konkurencyjnych i przepełnionych ciągłym stresem społeczeństw – Wielkiej Brytanii oraz Stanów zjednoczonych, przenoszą się do (w porównaniu) spokojnej i wyluzowanej Holandii. Ich wizja tego państwa, co w mojej ocenie wypływa niemalże na każdej stronie książki, jest bardzo mocno uzależnione od ich wcześniejszych doświadczeń i modelu wychowania, w którym dorastały.
Obie autorki są zachwycone modelem społeczeństwa, które kładzie nacisk na dobre samopoczucie i indywidualny rozwój – w domu, w szkole, w pracy. Nie chcesz się uczyć i wolisz pracować przy mniej ambitnych zadaniach – nie ma sprawy. Państwo zapewni Ci odpowiednią ścieżkę edukacyjną, dopasowaną do Twoich potrzeb i możliwości. Jako świeżo upieczony (a czasem nawet już doświadczony) rodzic nie chcesz wracać do pracy lub chcesz pracować mniej, nie ma problemu. Możesz zostać w domu lub pracować na niewielką część etatu.
Wyrywając się z kultur, w których pęd za karierą i pracoholizm są na porządku dziennym, można zachłysnąć się „nicniemusieniem„. O ile osobiście uważam, że idea przyświecająca holenderskiemu modelowi wychowania oraz późniejszego funkcjonowania jest bardzo wartościowa i warto promować takie podejście, o tyle zachwyt autorek jest według mnie nieco przesadzony. To nie tak, że w książce znajdziemy same achy i ochy nad holenderskim społeczeństwem, nie. Jednak czytając tę książkę odnosiłam wrażenie, że według autorek Holendrzy odkryli magiczną, niezwykle prostą i skalowalną receptę na szczęście.
A jednak…
Jednak cały problem polega na tym, że ta recepta nie jest skalowalna. Nie jesteśmy w stanie przenieść wartości, postaw i zachowań z tamtego gruntu na jakikolwiek inny. W żadnym innym społeczeństwie holenderski model wychowania nie sprawdzi się równie dobrze. I o ile o tym pamiętamy, a książkę potraktujemy jako niezobowiązujące studium społeczeństwa, na pewno się nią nie zawiedziemy. Trochę jednak zabrakło mi obiektywnego i trzeźwego spojrzenia na tę kwestię, choć oczywiście autorki miały pełne prawo przyjąć taką właśnie postawę i w jej ramach odnalazły się bardzo dobrze.
Najszczęśliwsze wszystko, czyli podsumowanie
„Najszczęśliwsze dzieci na świecie, czyli wychowanie po holendersku” czyta się bardzo dobrze. To przyjemna i w miarę merytoryczna lektura. Podobno najlepiej każdy kraj opisują osoby z zewnątrz, nie przesiąknięte jeszcze jego mentalnością i kulturą. I do pewnego stopnia jest tak także w przypadku tej książki. Autorki piszą ze swojej perspektywy i otwarcie się do tego przyznają. Nie mogę jednak opędzić się od przeświadczenia, że zupełny obiektywizm zostawiły daleko w tyle.
Czy Holendrzy są tak naprawdę szczęśliwi? Myślę, że są szczęśliwsi od Polaków. Więcej o tym piszę w tym poście. Koniecznie zapoznaj się także z nim.